Łatwiej jest dziecko zrazić, niżeli zarazić...
"Piłkę nożną" mam we krwi.. Nigdy nie lubiłam grać (np. na wf), jednakże od zawsze bywałam na treningach, meczach i turniejach. Mój tata próbował swoich sił (raczej na poziomie amatorskim), a następnie mój młodszy brat. Gdy dziewczynki marzą o księciu na białym koniu, a potem nastolatki o gwieździe muzyki czy majętnym lekarzu lub prawniku, ja zawsze twierdziłam, że mój mąż będzie PIŁKARZEM (tak, niezbyt dobrze pachnące getry mi niestraszne ). "Dzięki" mojemu bratu poznałam mojego przyszłego męża, który zrezygnował z kariery piłkarskiej i zajął się karierą trenerską. Dziś jest koordynatorem Akademii Piłkarskiej oraz trenerem dwóch drużyn dziecięcych. Nasze życie kręci się wokół dziecięcej piłki nożnej. Wracając do początków.. Mój tata jest idealnym przykładem rodzica, który zwariował na punkcie dziecięcej piłki nożnej. Być może przyczyny tkwią w przeszłości piłkarskiej taty, który chciał być wielkim piłkarzem lecz w wieku 19 lat urodziła mu się córka (JA) i trzeba było wziąć odpowiedzialność za rodzinę, zająć się "normalną" pracą i zarabiać pieniądze. Brat jeszcze będąc w brzuchu mamy miał już swoją pierwszą piłkę i strój piłkarski, a gdy jeszcze nie potrafił chodzić, pierwsze korki czekały na jego pierwsze kroki. Ciężko nie być piłkarzem.. Choć brat nigdy nie protestował, wręcz chciał grać. Pierwszy klub, w którym mój brat trenował, to klub w którym dawniej grał tata, bliski naszego miejsca zamieszkania. Wszystko było dobrze do czasu, kiedy trener okazał się tyranem, nie uczącym grać w piłkę. Więc transfer do innego klubu.. Potem kolejny.. i kolejny.. (tutaj problemy były bardziej błahe), a młody człowiek coraz bardziej zagubiony, rozkojarzony, bez poczucia bezpieczeństwa (ciągłe zmiany trenerów, kolegów). Dziś nie ma już takiej pasji gry w piłkę, nie jest wyróżniającym się zawodnikiem posiadającym ponadprzeciętne umiejętności, a trenuje, żeby się ruszać i nie spędzać wolnego czasu na grach. Łatwiej jest dziecko zrazić, niżeli zarazić..